Mieć, czy być?

Wzajemne przenikanie marek i segmentów

Po rozważaniach nad linią modelową Porsche, warto pochylić się nad jeszcze jedną kwestią – odbieganie od tradycji.

Zmienianie kierunków działań podyktowanych historią jest już niemal na porządku dziennym. Wspomniane Porsche popada w chaotyczne próby dobrnięcia do dosłownie każdego klienta (jednocześnie nie ułatwiając mu życia). Jakie inne przykłady mogą pokazać jak bardzo legendarne manufaktury popadają w nurt zwany „katalogiem oferty”?

Lamborghini – do tej pory producent wyszukanych stylistycznie (i nie tylko) pojazdów stricte sportowych, doszukuje się luk w takim segmencie jak SUV (chwilę wcześniej powstała bliska produkcji seryjnej limuzyna Estoque). Teoretycznie Włosi powinni mieć już delikatnie udeptaną ścieżkę w tym kierunku, tyle tylko, że LM002 z przełomu lat 80. i 90. był wariacją stworzoną dla armii, a nie dla poszukiwania kolejnego kurka o dużej przepustowości z napisem „cash”. Maserati zapowiada, że nie odpuści i pójdzie w stronę firmy z Sant’Agata Bolognes.

Co na to Ferrari? Maranello postanowiło być krok przed i wypuścili produkowane już przeszło rok FF – pierwsze czteropędne Ferrari o kształcie dwudrzwiowego kombi. Komu to się jeszcze nie oberwało? A właśnie – Aston Martin. Widzieliście Aygneta? Ops, pardon – Cygneta. Mariaż z Toyotą wyszedł na dobre, ale chyba tylko Japończykom, którzy przygarnęli niemały worek pieniędzy za to, by Brytyjczycy mogli wziąć na warsztat model Aygo, pozbawić go kilku detali i obrandować logo z Gaydon. Przepis na sukces? Dla księgowych tak. Sięgając jeszcze nieco dalej, z pewnością pamiętacie wzrok pełen wstrętu skierowany w kierunku Porshce Cayenne, o Panamerze nawet nie wspominając. Bez obaw – nie czepiam się nadmiernie Porsche – to jedna z moich ulubionych marek, po prostu czasami siłowe zjednanie sobie klienta nie przynosi korzyści, a błędy zdarzają się każdemu. Żeby nie było – żadnego przedstawionego tu projektu nie krytykuję. Staram się jedynie pokazać jak mocno panowie z kalkulatorami w ręku potrafią naciskać na szefostwo ogromnych, często szczelnie zabudowanych słowem „tradycja” firm.

Dokąd to wszystko prowadzi? Teoretycznie nie ma się do czego przyczepić – ktoś ubóstwia Ferrari, ale chce je użytkować cały rok, kupuje FF. Masz DBS i szkoda ci żony jeżdżącej Fiestą – niech ma Cygneta. Weekend nad morzem będzie wygodniejszy w Cayenne niż w 911. Nie zapominajmy jednak o czymś bardzo istotnym – niegdyś kwestia posiadania auta elitarnej marki działało na zasadzie 0-1. Albo masz Bentleya, albo nie. Dziś owszem, możesz mieć Ferrari (Abartha 695 Tributo Ferrari), tylko gdzie ta cała magiczna otoczka i prestiż? A teraz czekamy już na Bugatti Galibier, patrząc z niecierpliwością w przyszłość, w katalogi pełne ciężarówek Rolls-Royce’a, limuzyn Wiessmana, amfibii Bentleya oraz autobusów Koenigsegga.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.