Salony ekskluzywnych marek – nie dla każdego

Tradycyjne salony sprzedaży samochodów kuszą klientów wszystkim – sloganami reklamowymi, niskimi cenami wyklejonymi na drzwiach aut ekspozycyjnych itd. Sprawa wygląda nieco inaczej w przypadku samochodów przeznaczonych dla wybranych.

Od lat 90. istnieje w Polsce sieć salonów Porsche. Od kilkudziesięciu miesięcy sprawnie funkcjonuje w naszym kraju przedstawicielstwo marki Ferrari wraz z serwisem (obsługującym także klientów posiadających Maserati). Chętni na Rolls-Royce’a także znajdą pomocną dłoń u jednego z warszawskich dealerów BMW. Aston Martin? Bentley? Żaden problem – ponownie stolica. Wszystko wydaje się całkiem przyzwoite, jednak gdy dochodzi do zamiaru wizyty w takim obiekcie, sprawa zaczyna robić się dość skomplikowana…

Wchodzicie do salonu Bentleya i pierwsze co się dzieje, to atrakcyjna pani podchodzi i pyta „w czym pomóc”. Po bułki tutaj raczej nie przyszedłem, a gdybym był zainteresowany zakupem, to prawdopodobnie sam bym się pokusił o jakiś dialog, z kolei tekst „ja tylko pooglądać” jest taki dość… krępujący, przyznacie? Delikatnie lepiej jest w Porsche – nikt nie zarzuca nas pytaniami, jednak ciągle czuć na sobie wzrok kilku pracowników zerkających na każdy nasz krok zza biurka. Jeśli chodzi o inne przykłady polskiej obsługi ekskluzywnych salonów, mi odpowiada Aston Martin – wchodzisz, oglądasz, nikt nic nie mówi, stanowiska pracowników oddalone, nie śledzą każdego Twojego ruchu, będziesz chciał to do nich podejdziesz. Takich problemów „na szczęście” nie ma Ferrari. Drzwi w zasadzie wiecznie zamknięte, chyba że podjedziesz modelem tej marki lub innym ponadprzeciętnym pojazdem. Wyjście jakieś jest. Inny sposób to umówienie się z panem Dante na prywatne spotkanie. Kolejne rozwiązanie? Umiejętne udowodnienie swojej pasji. Mój znajomy został wpuszczony do środka budynku przy Rondzie de Gaulle’a po tym, jak inteligentnie zaczął rzucać pełnymi, włoskimi nazwami kolorów poszczególnych aut na ekspozycji. No tak – taki człowiek przecież nie „upokorzy” marki pytaniami „ile ma na liczniku” czy „ile pali”.

W Polsce może się wydawać to dość dziwne, natomiast podobne sposoby z powodzeniem są stosowane w większości rozwiniętych miast Europy. W Londynie przykładowo, aby dostać się do salonu Rolls-Royce’a, należy zadzwonić pod numer umieszczony na drzwiach i umówić się z kimś, kto raczy przyjść do salonu. Poza tym – drzwi wiecznie zaryglowane, a salon jest po to, by pozwolić podziwiać ekspozycję z zewnątrz.

Przyznacie, że trochę boli fakt, iż znaczna część przedstawicielstw drogich marek niejako wywiesza nam przed nosem karteczkę z treścią „nie dla psa kiełbasa”. Czy słusznie? W mojej opinii tak – nie ma co się oszukiwać, pojazdy często warte setki tysięcy Euro są znacznie bardziej narażone na obleganie przez ludzi po prostu zainteresowanych obejrzeniem takiego auta. Wyjściem jest właśnie pokazanie pojazdów zaraz za szybą oraz zachęcenie potencjalnych kupujących, aby pokusili się o bezpośredni, personalny kontakt z władzami lokalu. Należy też pamiętać, że pojazdy wspomnianych marek to nie tylko cztery kółka – to także pewnego rodzaju otoczka, ukryty klimat, jakby nie było – zarezerwowany dla nielicznych.

Niestety na akceptację takich poczynań w naszym kraju musimy jeszcze poczekać, wszak na polskich ulicach nieustannie popularny jest widok nosa przyklejonego do szyby cudzego wozu oraz tajemnicze pozy przyciskające błotnik do ziemi, aby zdjęcie „fajnie” wyglądało na łamach popularnych portali społecznościowych. A co najgorsze – wcale nie mowa o dzieciach…

zdjęcia: autor

3 myśli w temacie “Salony ekskluzywnych marek – nie dla każdego”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.